Chaos czyli niemowlak pierwszy raz w górach

Uwielbiamy podróże i góry, spędzamy tak wolny czas praktycznie odkąd się poznaliśmy. Lubimy długie wędrówki i lubimy porządnie się na nich zmęczyć. Od zawsze wiedzieliśmy, że pojawienie się dziecka tego nie zmieni. I chociaż słyszeliśmy głosy: „Niemowlak na szlaku? Głupota, to przecież bez sensu i tak nic nie zapamięta”, to chcieliśmy chociaż spróbować. Oczywiście mieliśmy świadomość, że nasze wyprawy będą wyglądać inaczej – trasy będą krótsze i dostosowane pod bobasa, a liczba szczytów, które będziemy mogli wspólnie odwiedzić lekko się skurczy. Jednak bardzo chcieliśmy, żeby nasza córka oprócz blokowisk, korków na drodze i smogu, zobaczyła też piękno przyrody. A wiadomo nie od dziś, że najlepiej widać z góry, dlatego kierunek pierwszej wycieczki był oczywisty.

Oczekiwania

Zależało nam na tym, aby na szlak wyruszyć jak najwcześniej tylko będziemy mogli. Będąc w ciąży myślałam, że uda nam się gdzieś pojechać już w pierwszym miesiącu życia córki. Na początek miała być Ślęża, a potem co miesiąc nowy szczyt. Nawet wybór wózka podyktowany był tym, że często będzie on używany na leśnych ścieżkach. Padło na trójkołowy wózek terenowy, bo przecież tak często będziemy chodzić po lesie.

Rzeczywistość

Tymczasem w pierwszym miesiącu nie mieliśmy czasu posprzątać w mieszkaniu, a co dopiero myśleć o tym, żeby gdzieś jechać (swoją drogą, teraz się zastanawiam co robiliśmy w ciągu dnia, bo Amelka głównie spała). Po konsultacji z osteopatą mieliśmy zakaz chustowania Małej z uwagi na jej dużą asymetrię, a o nosidle w ogóle nie było wtedy mowy. Była tak leciutka, że na byle jakiej górce zsuwała nam się w gondoli na sam dół. Nie chcieliśmy jej zaszkodzić ani zamęczyć – musieliśmy czekać.

Przygotowania

Pewnego dnia dostaliśmy od fizjoterapeuty zielone światło na nosidło. Następnie udaliśmy się do profesjonalistki, która nam je dobrała. Nie pozostało nic innego jak zakupy i już mogliśmy planować pierwszą podróż we trójkę. Nasz niemowlak miał już 4,5 miesiąca, a w Polsce zaczynała się zima – nasza ulubiona pora roku w górach. Lista moich pytań i obaw zdawała się nie mieć końca.

  • Jak ją nakarmić jak zgłodnieje?
  • Co jeśli w połowie drogi zacznie płakać?
  • A jak będzie jej niewygodnie?
  • A jak zmarznie?
  • A jak ją przegrzejemy i będzie spocona?
  • W co ją ubrać do nosidła?
  • Jak ja mam się ubrać, żeby było nam wygodnie?
  • Jak ją włożyć do nosidła skoro będzie mróz?
  • Co z mlekiem? W jaki sposób je przechowywać, żeby nie było lodowate?
  • Co spakować dla niej w góry?
  • Wyjechać przed drzemką a może od razu po niej?
  • A jak zacznie sypać śnieg? Albo będzie mocno wiało?

Przeczytałam chyba pół internetu, bo nie do końca wiedziałam jak ugryźć temat, a miałam ochotę napisać z niego doktorat. Na część pytań nie znalazłam odpowiedzi i byłam zmuszona sama szukać najlepszych rozwiązań. Mniej więcej wtedy pojawił się pomysł na bloga.

Krok 1: wybór trasy

Na początku określiliśmy kilka kryteriów, którymi kierowaliśmy się przy wyborze trasy pierwszej wędrówki naszego bobasa. Jakie to były kryteria?

Dosyć szybko postanowiliśmy, że będzie to Wielka Sowa. Mieliśmy tylko dylemat z wyborem szlaku, ale tę decyzję podjęła za nas córka.

Krok 2: wyjazd z domu

I już tu popełniliśmy nasz pierwszy błąd. Zacznijmy od tego, że Amelka codziennie budziła się wtedy około 6 – 7, dostawała mleko i dosypiała do 8:30 – 9:00. Stąd też, od samego początku, głowiliśmy się nad tym, czy wyjechać między spaniem nocnym a tą, nazwijmy to, drzemką, czy dopiero po niej.

W dniu wyjazdu Amelka, zgodnie z naszymi przewidywaniami, obudziła się o 6:15. Dostała mleko i dłuższy czas nie mogła zasnąć. Teraz już wiemy, że powinniśmy się od razu ubierać i jechać, wtedy może zasnęłaby po drodze. Plecaki stały już spakowane od dnia poprzedniego, więc wystarczyło tylko się ubrać i zjeść śniadanie – długo by to nie zajęło. Postanowiliśmy jednak poczekać aż zaśnie.

Po uśpieniu Amelki naszykowaliśmy się do wyjazdu, zjedliśmy i pozostało nam tylko czekać aż nasza księżniczka się obudzi. Tylko, że… minęła godzina, dwie a ona nadal spała. Obudziła się dopiero o 9:30 (co zabawne (a może i nie) kolejnego dnia wstała o 7 i potem szalała przez dwie godziny, więc siłą rzeczy musieliśmy wstać…). W ten sposób zdecydowała o wyborze najkrótszego z możliwych szlaków na szczyt. Nakarmiliśmy ją, ubraliśmy i wyjechaliśmy z domu. W zasadzie brzmi to łatwo i przyjemnie, ale średnio chciała z nami współpracować i udało jej się kilka razy nas zaskoczyć (niezbyt pozytywnie 😅).

Nasz błąd poskutkował wielkim płaczem podczas jazdy. Amelka zasnęła ze zmęczenia 5 minut przed dojazdem na parking na Przełęczy Sokolej.

Krok 3: wycieczka

Na samym początku nasza córka zrobiła nam niespodziankę i rozwiązała nasz największy problem pod tytułem „jak zmienić pampersa na mrozie”. Otóż musiałam zmienić zrobić to już w samochodzie. Swoją droga na wyjazd zainwestowałam w ubranka z wełny i w wełnianą wkładkę do fotelika. Ucierpiało i body i wkładka 🫣

Po początkowych komplikacjach udało nam się sprawnie zapakować dzidzioka do nosidła, zabraliśmy plecaki i szybkim tempem ruszyliśmy do góry. Tak, tak, nie ma tu przejęzyczenia – plecaki. Zapakowaliśmy się w dwa plecaki, które łącznie mają pojemność ponad 50 litrów. Plan był taki, że ja będę niosła Amelkę i jeden (lżejszy) plecak, a Szymek weźmie ten cięższy. Skończyło się na tym, że to on niósł oba.

Dlaczego ja miałam wziąć Amelkę i plecak? To nie tak, że Szymek nie chciał, oczywiście, że proponował to kilka razy. ALE JA wymyśliłam sobie, że to JA ją tam wniosę i to z plecakiem na plecach. Oficjalnym argumentem było to, że u mnie ma lepszą pozycję w nosidle. Nieoficjalnie: jestem uparta jak osioł i chociaż w pewnych momentach myślałam, że zejdę na zawał serca (bo przecież to była pierwsza moja większa aktywność po prawie połowie roku) to moja duma nie pozwoliła mi się poddać i przekazać ją Szymkowi. Mój plan jednak nie do końca się powiódł. Plecak musiałam oddać, bo Szymek zagroził, że dalej nie idziemy jak mu go nie dam.

Co do dwóch plecaków – nigdy wiecej tego błędu nie popełniliśmy i zawsze udaje nam się spakować do jednego 😅

Na szlaku było rewelacyjnie, nie było tłumów, za to był piękny zimowy klimat, który uwielbiamy. Wiadomo, było inaczej niż dotychczas, oboje mieliśmy dodatkowy balast. Byliśmy też w centrum uwagi, bo dużo ludzi, widząc Amelkę w nosidle, często przyjaźnie komentowała fakt, że Mała jest już z nami w górach.

Pomimo początkowych stresów i lęków, Amelka przespała ponad połowę wycieczki. Nie narzekała, nie marudziła i nie płakała (co w domu zdarzało się często). Mało tego, gdy zbliżaliśmy się do parkingu dostała ataku śmiechu! Byliśmy z siebie dumni, że udało nam się wyruszyć z córką w jej pierwszą, małą podróż. Tym bardziej, że bardzo staraliśmy zapewnić jej jak największy komfort na szlaku.

Krok 4: powrót

Najedzona, przebrana i szczęśliwa zdobywczyni Wielkiej Sowy została zapakowana do swojego fotelika. Liczyliśmy na to, że zaśnie i jazda przebiegnie bezproblemowo. Amelka miała jednak inne plany. Znowu przepłakała połowę drogi i zasnęła tuż pod domem. Czyżby znowu chciała ruszyć na szlak?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *